Translate

Opowiadania...

Coraz Bliżej Święta...

- Święty! Święty!!!
Podniosłem głowę z nad listy. Listy, która z roku na rok była coraz krótsza. - Melduj Alfa 1. -
Mały elf wskoczył na zydel i wręczył mi meldunek. - Wszystko gotowe. Zaprzęgamy już niedźwiedzie do sań. -
- Prezenty załadowane? Amunicja uzupełniona? Pancerz niedźwiedzi dopasowany? - Spytałem. Zielony malec żachnął się, zeskoczył z zydla, odwrócił na pięcie i odmaszerował bez słowa wyjaśnienia. Dopiero przy samym wyjściu odwrócił się, zamrugał małymi oczkami i powiedział: - Z roku na rok jesteś coraz bardziej upierdliwy. Co, to moja pierwsza akcja? Nie zapomnij kto uratował Twoje czerwone dupsko w zeszłym roku. - Wyszczerzył żółte zęby w grymasie uśmiechu. Cynowy kufel poleciał w jego stronę. - Spadaj mały śmierdzielu...- Zwinnie uniknął pocisku. - Za godzinę możemy wyruszać. - Rzucił na odchodnym i zatrzasnął drewniane drzwi.

Te małe gnojki były coraz bardziej bezczelne, ale nie można im było odmówić licznych zalet. Te kurduple potrafiły nie tylko robić zabawki, okazało się, że posiadają liczne talenty. Konstruowały coraz to wymyślniejsze rodzaje broni palnej, amunicji, granatów, ale szczególne zdolności wykazywały w zorganizowanych atakach na dziuple "Odmienionych". Na samą myśl o tych kreaturach po kręgosłupie spłynęła mi zimna kropla potu.

Ciąg wydarzeń przypominał scenariusz kiepskiego horroru. Naukowcy stworzyli chemiczny koktajl wzmocniony zmutowanym wirusem, który miał zamienić zwykłych żołnierzy w nadludzi. Wszystko szło dobrze, wrogowie Fatlandu zostali pokonani, a bohaterskich wojaków okrzyknięto bohaterami. Ale "Jeśli coś może pójść źle, to pójdzie". Po krótkim okresie spokoju ojczyzną hamburgera zaczęły wstrząsać liczne tragedie: brutalne napady, rozboje, zabójstwa całych rodzin...

Wirus zmutował i przejął kontrolę nad dotychczasowymi bohaterami wojennymi. Ograniczeni najniższymi instynktami, ale wzmocnieni niebywałą siłą i odpornością zaczęli siać terror we wszystkich stanach. Co więcej wirus zaczął się rozprzestrzeniać, wystarczyło małe zadrapanie żeby zamienić się w bezmyślną bestię. Nas szczęście wtórnie zarażeni nie przejmowali wzmocnienia cech fizycznych oraz wykazywali niezwykłą wrażliwość na światło słoneczne. Byli aktywni jedynie w nocy, w przeciwieństwie do pierwszych "Odmienionych". Dla nich mnie było granic, a zabicie ich było nie lada wyczynem.

Wirus w ciągu 2 miesięcy dotarł na wszystkie kontynenty, jedynie na kole podbiegunowym było zbyt zimno, aby mógł przetrwać. Na szczęście, ponieważ chordy "Odmienionych" nieustannie przemieszczały się i polowały na resztę ocalałych ludzi.

Zmieniło się wszystko, łącznie ze mną. Nie rozwoziłem już szmacianych lalek, pluszowych misiów czy drewnianych samochodzików. Teraz w paczkach znajdowały się racje żywnościowe, amunicja, lekarstwa, itp... Trzeba było zrzucić opasłe brzuszysko i porządnie odbudować kondycję, nauczyć się przetrwać. Nauczyć się jak zabijać...

Po starym mnie został tylko biało czerwony strój...

Założyłem ceramiczną kamizelkę, ochraniacze na kolana i łokcie, kevlarowe rękawice. Na to zarzuciłem standardowy mikołajowy strój, szyty z Nomexu i wzmacniany kevlarem. Na stopy wsunąłem, wzmacniane stalą, taktyczne buciory. Wszystko spiąłem pasem, z zawieszonymi granatami. Całości dopełniła czerwona czapa i sztuczna, ognioodporna broda. Po pierwszym użyciu miotacza ognia pożegnałem się z naturalnym zarostem.

-Ho, ho, ho, motherfucker.- zanuciłem z cicha i wyszedłem z chaty, kierując się prosto na pas startowy.

Dwa potężne niedźwiedzie zaryczały na mój widok, pokazując gotowość bojową. Swoje renifery straciłem przy pierwszym spotkaniu z "Odmienionymi" i tylko dzięki sprytowi moich elfów udało mi się wrócić do domu. Moje dwie bestie miały na sobie kompozytowe pancerze, lekkie a zarazem niezwykle wytrzymałe. Kły i pazury zostały chirurgicznie zastąpione tytanowymi zamiennikami.

Sanie również musiały zostać zmodyfikowane. Zachowałem ich kolor ale dodałem 2 działka Vulcan, miotacz ognia i wyrzutnik granatów. W skrytkach, zamiast cukierków, poupychana była amunicja i dodatkowe granaty.

Komando Alfa kończyło załadunek paczek. Te małe istoty okazały się niezwykle zawzięte w walce i nie raz wyciągnęły mnie z opresji. Każdy z nich był wart 10 żołnierzy i co najlepsze były odporne na działanie wirusa.

- Caaałość!!! Bąączność!!! - zakomenderował Alfa 1. Pięciu małych wojaków ustawiło się w równym szeregu.
- Wszystko gotowe. Możemy ruszać. - Zameldował.
Wskoczyłem do sań, elfy zajęły tylne siedzenie i rozlokowały się przy wydzielonych stanowiskach ogniowych.

- Ho, ho, ho. - Zaryczałem i strzeliłem lejcami. Niedźwiedzie, z początku ociężale, zaczęły ciągnąc sanie, aż rozpędziły się do prędkości startowej. Płozy oderwały się od śniegu i wznieśliśmy się w przestworza.

Kolejna Gwiazdka, kolejne rozdane prezenty, kolejne trupy, może tym razem i mój...

- HO, HO, HO -

Wesołych i bezpiecznych Świąt!!!


Brak komentarzy: