Translate

środa, 20 lutego 2013

08.07.2034 -09.07.2034

08.07.2034

Zerwałem się gwałtownie. Na szczęście był to tylko sen. Naczytałem się za dużo fantastyki. Po śniadaniu wziąłem się do pracy. Wymontowałem drzwi i futrynę, w górnym mieszkaniu. W markecie nie było ani cegieł ani pustaków, a nie chciałem odpalać samochodu i jechać do składu budowlanego. Użyłem starych płyt chodnikowych spod bloków oddalonych od ulicy, które wyrywałem i zwoziłem wózkiem . Najgorsze było wnoszenie płyt na górę, były strasznie ciężkie, a musiałem mieć ich sporo ponieważ chciałem zamurować drzwi kładąc je na płasko. W ten sposób powinienem był otrzymać gruby i wytrzymały mur.

W trakcie obiadu, znowu pojawił czarny wilczur. Położył się w odległości trzech metrów ode mnie i czekał. Zostawiłem jedzenie w menażce i jak wczoraj oddaliłem się na bezpieczną odległość. Nie spuszczałem wzroku z psa ani palca ze spustu. Psina wylizała naczynie do czysta i odeszła.

Na rozkopywaniu chodnika i zwożeniu płyt minął mi cały dzień. Wieczorem znowu obserwowałem miasto, ale nie zauważyłem żadnych śladów niczyjej obecności.

09.07.2034

Od samego rana zacząłem murować. Skończyłem w południe, krytycznym okiem przyjrzałem się swojemu dziełu i musiałem stwierdzić że wyszło mi całkiem nieźle. W porze obiadowej znowu pojawił się czarny wilk. Tym razem podszedł całkiem blisko i położył się obok, czekając aż zjem. Po dojedzeniu resztek nie odszedł lecz został. Wyglądało na to, że miałem psa. Ostrożnie sięgnąłem do skórzanej obroży, pies nie sprzeciwiał się. Na metalowej plakietce widniało wygrawerowane imię - "Mors" i adres właściciela. Ktoś musiał mieć niezłe poczucie humoru, żeby tak nazwać psa.

-Chodź, Mors.- powiedziałem. -Musimy i dla ciebie zorganizować zapas jedzenia.- Po raz pierwszy od kilku dni miałem się do kogo odezwać. Ciekawe czy ?...

-Zostań. Do nogi. Leżeć. Siad.- Pies bezbłędnie wykonywał wszystkie polecenia. Musiał być dobrze wytresowany.

Udaliśmy się do najbliższej Stonki. Załadowałem na wózek kilka worków psiej karmy i michę na wodę. Po zawiezieniu tego do mieszkania udaliśmy się do Ciastoramy. Wybrałem trzy plastikowe zakręcane beczki, w trzech rozmiarach, tak aby każda mieściła się w następnej, jak Matrioszka. Zabrałem znowu kilka zwojów lin, kilkanaście haków i solidną kłódkę. Z całym zaopatrzeniem wróciliśmy do "domu". Haki wkręciłem na każdym z rogów dachu mojego bloku, a z lin skręciłem długą drabinkę sięgającą od dachu aż do ziemi. Teraz mogłem też ewakuować się bezpośrednio z dachu, przymocowując drabinkę w dowolnym miejscu. W klapie wejściowej na dach wywierciłem dwie dziury, tak że mogłem zamknąć ją na kłódkę od zewnątrz. Kolejne haki wkręciłem w pobliżu jednego z kominów wentylacyjnych i przymocowałem do nich największą beczkę. Do środka włożyłem dwie kolejne, w najmniejszej beczce umieściłem zapas jedzenia, amunicji i granatów. Beczki miały zabezpieczyć zapasy przed wilgocią oraz przed zbyt wysoką temperaturą. Byłem przygotowany. Mogłem zacząć eksplorację miasta.

Wieczorem znowu wdrapałem się na dach. Mors spał, w mieszkaniu na 3 piętrze. Jak poprzedniej nocy, znowu niczego nie zaobserwowałem.

Brak komentarzy: