Translate

sobota, 5 stycznia 2013

...04.07.2034...

Rozglądam się po podwórku. Wszystko wygląda normalnie. Na małym placu stoi kilka samochodów sąsiadów i mój wysłużony Golf. Przyglądam się kamienicy, na murach widać kilka pęknięć, na ziemi leżą porozbijane dachówki. Jest gorąco, czuję ogromne pragnienie, wypluwam resztki pyłu z ust.
Wracam do mieszkania, jestem głodny i spragniony. Na zastanawianie się przyjdzie jeszcze czas.
Wchodzę na parter. Drzwi do mojego mieszkania są otwarte na oścież. Ostrożnie wchodzę do środka. Nikogo nie ma.

Odkręcam kran w kuchni. Syk i bulgotanie w rurach nie daje nadziei, na ani jedną kroplę wody. Dopijam wczorajszą herbatę stojącą na stole. Otwieram lodówkę. Znajome światełko w środku nie zapala się, wnętrze jest ciepłe. Nie ma tego dużo; jedna konserwa i butelka mojej ulubionej Coli ze Stonki.
Zaspokoiwszy pierwszy głód i pragnienie badam swoją głowę. Na włosach czuję niewielką ilość zaschniętej krwi.

Dobrze, to pewnie nic poważnego. Oglądam ranę w lustrze - nie wygląda groźnie, polewam ją resztką wody utlenionej z apteczki. Rozglądam się po mieszkaniu. Pojawiło się kilka niewielkich pęknięć na ścianach, doniczka z uschniętym kwiatem spadła z parapetu.

Zaczynam analizować sytuację. Co się wczoraj wydarzyło? Dlaczego nie ma wody i prądu?
Wyglądam przez okno na główną ulicę...