...Coś tu nie grało.
Na ulicy stało mnóstwo aut, nie byłoby to dziwne - w końcu była sobota - gdyby nie fakt, że wszystkie miały wyłączone silniki i były puste. Nigdzie nie było widać ludzi.
Całość obrazu dopełniała przejmująca cisza, nie było słychać absolutnie nic...
Zabrałem lornetkę, wszedłem na ostatnie piętro i wdrapałem się, przez klapę na dach. Do moich uszu nie docierał żaden, najcichszy nawet dźwięk. Rozejrzałem się dookoła. Lornetka, którą kupiłem w militarnym jakieś 7-8 lat temu, w końcu do czegoś się przydała. Dzień był bezwietrzny, tak więc nawet gałęzie drzew zwisały nieruchomo.
W zasięgu wzroku nie zauważyłem żadnego ruchu. Słupsk zwykle o tej porze był bardzo ruchliwy, tym bardziej, że rozpoczął się sezon wakacyjny. Część mieszkańców wracała zwykle o tej porze z Ustki na obiad, a inni jechali w przeciwną stronę, żeby zakosztować na plaży promieni słonecznych. Wszystko to składało się na nieziemskie korki. Ulice był zastawione autami, ale te stały w miejscu...
Moje rozmyślania przerwał trzepot skrzydeł. Mewa przysiadła na przeciwległym krańcu dachu i zaskrzeczała.