Translate

poniedziałek, 28 stycznia 2013

06.07.2034...

Poranek przywitał mnie ołowianymi, deszczowymi chmurami. Po wczorajszej pięknej pogodzie, nie było śladu. Musiałem podjąć decyzję, działać skrycie czy otwarcie i użyć jednego z samochodów do poruszania się po mieście. Miałem już broń, więc byłem w stanie przeciwstawić się przed ewentualnemu niebezpieczeństwu. Z drugiej strony wolałbym się nie ujawniać. Nie wiedziałem kto lub co mi grozi, a zagadkowe zniknięcie mieszkańców wzbudzało we mnie ciągły niepokój.

Na tych rozmyślaniach minęło mi śniadanie. Rozejrzałem się po mieszkaniu, zapasów i sprzętu było zbyt dużo, żeby targać cały ten majdan na Hubalczyków. Postanowiłem zaryzykować i poszukać samochodu.
W pierwszym momencie czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami, któremu rodzice obiecali kupić co tylko sobie wybierze. Szukałem terenówki/SUVa którym mógłbym spokojnie wjechać w okoliczne bezdroża. Samochód nie mógł być też zbyt skomplikowany konstrukcyjnie, ponieważ moja znajomość mechaniki kończyła się na umiejętności wymiany koła i żarówki.

Po godzince znalazłem autko, które odpowiadało mi w 130%. Niedaleko Brutto, na Tuwima, stała zgniłozielona, 5-drzwiowa Łada Nina. Niezbyt piękny samochód, rosyjskiej konstrukcji wydawał się być idealny do moich celów. Cały samochód oblepiony był naklejkami z jakichś rajdów i zjazdów offroadowych. Na dachu zainstalowany był spory bagażnik, zespawany z grubych aluminiowych rurek. Tylni i przedni zderzak zrobione były z solidnych, chromowanych rur. Całego efektu dopełniało wysokie zawieszenie i szperacze nad przednią szybą. Kluczyk standardowo znalazłem w stacyjce.

Odpalił od razu. Warkot silnika częściowo zagłuszał szum wiatru, który od rana targał drzewami. Jako że ulica była zastawiona innymi samochodami, musiałem podjechać pod kamienicę chodnikiem. Rozłożyłem tylne siedzenia, zyskałem dzięki temu sporą powierzchnię bagażową. Do środka wrzuciłem zapasy, natomiast do dachu przywiązałem plecaki i torby z resztą sprzętu. W związku z tym,  że wewnątrz zostało mi sporo miejsca zdecydowałem się pojechać na małe zakupy do Stonki.

Lawirując między pozostawionymi autami, cofnąłem pod główne drzwi dyskontu. Włączyłem latarkę czołową i wszedłem do środka. Przez cały czas nie rozstawałem się z Berylem, fakt że mogłem go użyć dawał mi względne poczucie bezpieczeństwa. W drzwiach przywitał mnie zgniłkawy odór rozkładu, mięso i warzywa zaczęły się psuć. Starałem się w jak najszybszym czasie zapełnić bagażnik konserwami, wodą, puszkami z owocami i słodyczami. Zostało mi jeszcze trochę miejsca, więc poszedłem zabrać nieco środków higienicznych.

Wszedłem między regały z psią karmą i kosmetykami. Coś chlapnęło pod podeszwą buta. W świetle latarki zobaczyłem, że 2 metry alejki pokryte są krzepnącą krwią i wnętrznościami a przede mną leżało coś co kiedyś zapewne było średniej wielkości psem.

Karabin automatycznie znalazł się w moich, spoconych od nagłego przypływu adrenaliny, dłoniach. Zaklekotał przeładowany zamek...

Brak komentarzy: