...Wszystkie mięśnie napięły mi się mimowolnie. Zwiększyłem kąt świecenia i moc latarki. Nasłuchiwałem. Do moich uszu docierał tylko świst hulającego na zewnątrz wiatru. Powoli zacząłem się wycofywać. Podeszwy moich butów zostawiały na posadzce krwawe ślady. Uważnie rozglądałem się na boki. Po długiej chwili, która ciągnęła się niemiłosiernie, dotarłem do wyjścia. Odwróciłem się w stronę auta i zamarłem w bezruchu. Obok otwartych drzwi samochodu siedziały dwa brzydkie pitbulle, ich pyski i sierść umazane były w czerwonej posoce.
Powoli uniosłem karabin prawą ręką, w tym samym czasie lewa dłoń powoli sięgała do kieszeni, z której wyjąłem pojemnik z gazem. Wiatr był zbyt silny, żebym mógł go skutecznie użyć. Zacząłem więc powoli wycofywać się do środka budynku, nie spuszczałem wzroku z psów. Ich blado niebieskie oczy mroziły moją duszę. W pewnym momencie drgnęły, podniosły się i zaczęły powoli podążać w moją stronę. Broń i pojemnik z gazem miałem wymierzony w ich stronę. Większy zaczął szczerzyć kły i warczeć. Byłem już ok 5 metrów od wejścia, psy znajdowały się w odległości 3 metrów ode mnie. Wiatr nie stanowił już przeszkody. Wstrzymałem oddech i wcisnąłem rozpylacz. W stronę psów poleciał rozproszony strumień gazu. Trafiłem bezbłędnie. Pół sekundy później wystrzeliłem z karabinu. Celowałem w podłogę, przed zwierzętami. Huk czterech wystrzałów, zwielokrotniony zamkniętą przestrzenią, mało nie rozerwał mi bębenków.
Nie wiem co było bardziej skuteczne, gaz czy huk i rozbłyski wystrzałów. Efekt jednak był taki, że oba psy uciekły czym prędzej, skamląc żałośnie. Otarłem pot z czoła i wsiadłem do samochodu. Cały drżałem. Musiałem chwilę odczekać, żeby ochłonąć. Na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Zabezpieczyłem pakunki na dachu cienką płachta biwakową. Deszcz nie był zbyt intensywny więc, powinno to wystarczyć zanim dojadę na osiedle.
Po pół godzinie byłem na miejscu. Deszcz przestał padać i promienie słoneczne zaczęły przebijać się przez rzednące chmury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz