Przeniesienie zapasów do mieszkania zajęło mi ze 3 godziny. Chodzenie po schodach dawało nieźle w kość. W przyszłości będę musiał skombinować chociażby jakiś kołowrotek i zrobić prowizoryczną windę do takich zadań. Po skończonej pracy padłem na trawnik przed blokiem i rozkoszowałem się chwilą wytchnienia. Było późne popołudnie. Wszystkie chmury zniknęły i słońce grzało niemiłosiernie. Miałem w planach zrobić dzisiaj wypad do JW. W cieniu bloku rozpaliłem moją kuchenkę, zrobiłem sobie herbatę i wrzuciłem co nieco na ząb. Podobno nie ma nic lepszego na upały, niż gorąca herbata. Podnosi ona temperaturę ciała i nie odczuwa się tak gorąca, ponadto organizm mniej się poci.
Zabrałem plecak, karabin i pojechałem do jednostki. Co prawda nie było daleko, ale musiałem zabrać stamtąd kilka rzeczy. Z "kompanii" wziąłem, zostawione wcześniej, nożyce i piłkę do metalu. Musiałem odwiedzić dwa miejsca. W pierwszej kolejności poszedłem na "rozpoznanie". Drzwi budynku były otwarte, tak więc dostałem się do środka bez problemu. Przeszukiwałem budynek piętro po piętrze, aż w końcu znalazłem to czego szukałem - solidne metalowe drzwi "zabezpieczone" plastelinową plombą, alarmem, solidną kłódką i zwykłym zamkiem. Alarm mnie nie martwił, w końcu nie było prądu. Zerwałem plombę, i wziąłem się za przecinanie kłódki. Szło opornie, ale brzeszczot piły stopniowo zagłębiał się w hartowanej stali. Po dłuższej chwili, wzmożonego wysiłku, kłódka ustąpiła. Na drodze do skarbca stał już tylko zamek, miałem nadzieję, że mój łomik poradzi sobie z nim bez problemu. Pod naporem mięśni skobel puścił i drzwi otworzyły się. Moim oczom ukazała się stalowa krata zamknięta na dwie mniejsze kłódki, nożyce poradziły sobie z nimi beż problemu.
Na zwykłych metalowych półkach poukładana była broń najróżniejszych rodzajów - pistolety, pistolety maszynowe, karabiny. Skrzynie ustawione na podłodze, wyładowane były amunicją i granatami. Jednak mnie najbardziej interesowała metalowa szafa, stojąca w rogu pomieszczenia. Znowu w ruch poszły nożyce. Po chwili trzymałem w ręce Barret M82A3, jeden z najpiękniejszych i najskuteczniejszych karabinów snajperskich.
Zacząłem nosić do samochodu zapasową amunicję do Barretta i Beryla. Dorzuciłem też trochę granatów, kto wie kiedy mogą się przydać. Na tej pracy zeszły mi kolejne 2 godziny, całe szczęście dni były długie. Kiedy skończyłem pojechałem na "remontową", po zdjęciu kilku kłódek i przeszukaniu szafek znalazłem instrukcje obsługi poszczególnych pojazdów, używanych w jednostce. Wrzuciłem wszystko do auta i pojechałem do "domu". Zaczynało robić się już późno, więc zaniosłem do mieszkania tylko karabin i granaty. Amunicję przykryłem płachtą i zostawiłem w bagażniku. Samochód ustawiłem tak, żeby słońce nie nagrzewało go od samego rana.
Na ciemnym niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, a spory fragment księżyca oświetlał wszystko chłodnym blaskiem. Zabrałem stary niemiecki śpiwór i wyszedłem na ciepły dach, nagrzany popołudniowym słońcem. Postanowiłem tą noc spędzić na zewnątrz. Nie bałem się, że spadnę, ponieważ całość otoczona była niskim gzymsem. Zacząłem przyglądać się pogrążonemu w mroku nocy miastu, kiedy na jego przeciwległym końcu, dostrzegłem mały jasny punkt. Przetarłem oczy i przyłożyłem do nich lornetkę. W oddali, jasnym blaskiem świeciło małe ognisko. Nie mogłam w to uwierzyć, oprócz mnie ktoś jeszcze znajdował się w mieście. Zacząłem się zastanawiać, zostać czy jechać? Kto to może być? Na pewno człowiek, żadne inne stworzenie nie rozpaliłoby ognia. Wróg czy przyjaciel? Różne myśli kłębiły mi się w głowie, spojrzałem jeszcze raz przez lornetkę. Nie znalazłem nic w zasięgu wzroku. Czyżby to przewidzenie? Może ktoś zgasił już ogień? Długo nie mogłem zasnąć, noc była ciepła i duszna, a koszmarne wizje targały moją duszą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz