Śpiwór był mokry od rosy, otrzepałem go i rozwiesiłem na antenie telewizyjnej, żeby wysechł. W powietrzu unosiła się delikatna mgła. Nie było możliwości, abym wypatrzył cokolwiek przez lornetkę. Nie widziałem sensu, żebym jechał szukać śladów po rzekomym ognisku, ponieważ teren do przeszukania był zbyt rozległy. Postanowiłem nie używać samochodu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wczorajsze odkrycie nie dawało mi spokoju, może
było
to tylko przewidzenie, ale nie mogłem mieć pewności.
Zjadłem śniadanie i zająłem się rozładunkiem auta. Skrzynki z amunicją były ciężkie i praca szła powoli. Wszystkie zapasy dzieliłem na oba mieszkania. 1/4 całości szła do niższego mieszkania, a reszta do tego na ostatnim piętrze. Czekała mnie masa pracy, zresztą jak codziennie od kiedy wszyscy (chyba wszyscy) zniknęli.
Poszedłem do Ciastoramy po narzędzia i potrzebne materiały. Po drodze znalazłem dwukołowy wózek, jakim bezdomni wożą swój dobytek. Wziąłem go ze sobą, o wiele bardziej
nadawał się
do przewożenia sprzętu niż wózki z marketów. Ze sklepu zabrałem narzędzia murarskie, ciesielskie, dwa worki cementu, dużą plastikową balię i kilka wiader. Potrzebowałem jeszcze piasku i wody. Między blokami znalazłem piaskownicę. Z wodą było gorzej, mogłem użyć tej ze Stonki ale nie chciałem marnować zapasów. Wróciłem do Ciastoramy, załadowałem na wózek plastikową, stu litrową, beczkę i kolejne wiadro. W poszukiwaniu wody wyruszyłem na osiedle domków jednorodzinnych, znajdujące się po drugiej stronie ul. Hubalczyków. Po pewnym czasie, znalazłem oczko wodne na jednej z posesji . Napełniłem beczkę i wróciłem pod "mój" blok.
Wszystkie te zajęcia zajęły mi całe przedpołudnie. Słońce zaczęło grzać niemiłosiernie. Zostawiłem wszystko, i schowałem się w cieniu, zacząłem przyrządzać obiad. W starej wojskowej menażce upichciłem sobie gulasz ze słoika. W trakcie posiłku, zza budynku wyszedł duży, czarny wilczur. Powoli odłożyłem naczynie i sięgnąłem do kieszeni po gaz. Cholera - zużyłem wszystko wczoraj. Odbezpieczyłem karabin i czekałem. Nie chciałem strzelać, po pierwszy szkoda było mi psa, po drugie wystrzał zdradziłby moją obecność.
Wilczur stał i patrzył, nie zdradzał oznak agresji. Po chwili zauważyłem, że przypatruje się opróżnionej do połowy menażce. Zrobiłem kilka kroków w tył. Pies podszedł i zaczął wyjadać zawartość naczynia, co chwilę zerkając na mnie. Kiedy skończył odwrócił się i odszedł. Spoconymi dłońmi zabezpieczyłem broń. Zajrzałem do menażki - była wylizana do czysta. No cóż, będę musiał zadowolić się suchym prowiantem.
Kiedy już odpocząłem, zabrałem się do dalszej pracy. Obszedłem oba mieszkania, miały taki sam układ, ściany i sufit zbudowane były z żelbetonowych płyt. Przebicie się przez sufit nie wchodziło w grę. Zamierzałem połączyć oba mieszkania i zamurować drzwi w najwyższym. W razie draki mogłem bronić się na 3 piętrze i ewakuować na 4, a stamtąd na dach i po linie na dół. Wszystko musiało być przemyślane, w końcu miała to być moja twierdza.
Narzędzi miałem pod dostatkiem, ale nie było elektryczności. Mógłbym użyć agregatu prądotwórczego, był on
jednak zbyt głośny, chyba że...
Otworzyłem łomem drzwi do dwóch kolejnych mieszkań, na ostatnim piętrze. Do jednego z nich zniosłem wszystkie znalezione materace...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz