Wyruszyłem z samego rana. Dzień zapowiadał się na ciepły i bezwietrzny. Tym razem oprócz standardowego wyposażenia i broni towarzyszył mi duży, czarny wilczur. Zdecydowałem się na pieszą wędrówkę. Standardowo starałem się poruszać bocznymi uliczkami, tak aby być mało widocznym. Pierwszym z celów był sklep rowerowy w centrum miasta. Chciałem zaopatrzyć się w miarę szybki i cichy środek transportu, rower nadawał się do tego idealnie. Dotarcie na miejsce zajęło mi 2 godziny, gdyż musiałem poruszać się ostrożnie.
Drzwi do sklepu były otwarte. Jako że nie bardzo znam się na rowerach wybrałem najdroższy z terenowych modeli. Do kompletu dopasowałem dużą przyczepkę turystyczną, wrzuciłem do niej pompkę, klucze rowerowe i kilka dętek. Zmontowałem wszystko na ulicy i ruszyłem dalej. Plecak i pochwę z nożami wrzuciłem do przyczepki, skróciłem pasek karabinu i przerzuciwszy go przez plecy, wsiadłem na swój nowy nabytek. Jako że lato dopiero się rozpoczynało i będzie jeszcze cieplej, chciałem zorganizować sobie trochę odpowiednich ubrań.
Rower spisywał się świetnie, mogłem teraz poruszać się o wiele szybciej. W razie konieczności mogłem go zostawić i dalej poruszać się pieszo. Mors cały czas mi towarzyszył, nie oddalał się zbyt daleko, nie szczekał i nie wariował.
Dojechałem do sklepu sportowego koło słupskiej "starówki". "Zdobiła" ją kolejna "Stonka", dawniej w tym miejscu
mieściło się słynne kino "Millenium".
Dostałem się do sklepu bez najmniejszego problemu, przeszedłem przez ladę i wszedłem na zaplecze. Włączyłem latarkę i mocniej ścisnąłem karabin w dłoniach, nie spodziewałem się żadnych niespodzianek, ale wolałem być przygotowany. Szukałem bielizny termicznej. Po pół godzinie znalazłem to czego szukałem. Wziąłem 3 komplety w największym rozmiarze. Nie zmieniało to jednak faktu, że przy mojej budowie i tak delikatnie mówiąc była opięta. Nie rozumiem dlaczego nie robią takiej bielizny dla "dobrze zbudowanych", tylko dla kolesi o figurze atletów. Jak ktoś jest solidniejszej budowy, to nie może ćwiczyć w "profesjonalnym" stroju? Najpierw muszę schudnąć, żeby wbić się w termiczne kalesony?
Wrzuciłem towar na przyczepkę i pojechałem na Kopernika, do militarnego. O dziwo drzwi były zamknięte, obszedłem budynek dookoła i znalazłem tylne wejście, które było otwarte. Ostrożnie wszedłem do środka. Pierwsze pomieszczenie poprzedzielane było rzędami półek, z poustawianymi na nich kartonami. Za magazynem znajdowało się małe pomieszczenie sklepu. Słońce wpadało do środka, przez odsłoniętą witrynę. Przeszukałem ladę i zlazłem pęk klucz. Wróciłem na zaplecze. W świetle latarki zacząłem przeszukiwać po kolei wszystkie regały. Wziąłem 3 pary letnich bojówek, 3 pary krótkich spodenek, kilka koszulek, kapelusz z szerokim rondem, 2 pary letnich trzewików, kilka małych pojemników z gazem pieprzowym. Dorzuciłem kilka zwojów paracordu i zapakowałem cały majdan na przyczepkę. Wróciłem do sklepu, zasłoniłem rolety w witrynie, tak żeby z zewnątrz nie było widać co znajduje się w środku. Upewniłem się że klucze pasują do drzwi głównych i tylnych, zamknąłem oba wejścia i wsiadłem na rower.
Słońce stało już wysoko na niebie i prażyło niemiłosiernie, jednak kapelusz chronił twarz przed skwarem lejącym się z góry. Obciążona przyczepka spowolniła mnie nieco, jednak odpowiednie dopasowanie przerzutek ułatwiało jazdę. Mors biegł przede mną, nagle zatrzymał się i zaczął warczeć. Zahamowałem i szybkim ruchem zdjąłem karabin z pleców. Wilczur rzucił się i wbiegł w bramę najbliższego podwórka, zostawiłem rower i pobiegłem za nim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz