Translate

środa, 8 maja 2013

...10.07.2034...

...to co zobaczyłem przyprawiło mnie o dreszcze.

Podwórko było nieduże, znajdowała się na nim plastikowa piaskownica, obok niej leżał dziecięcy rowerek. Na środku podwórza rosła duża rozłożysta wierzba, rzucająca cień na scenę grozy, której stałem się świadkiem.

Piaskownica zbryzgana była zakrzepłą, brunatną krwią, nad którą roiło się kłębowisko tłustych much. W kałuży krwi, leżało coś co było zapewne resztkami ludzkiego ciała. Zwłoki były poszarpane, a na odsłoniętych kościach widać było ślady ostrych zębów. Ciało leżało w poprzek piaskownicy, w taki sposób jakby zostało zrzucone z dużej wysokości. Sugerowały to popękane kości i uszkodzony brzeg piaskownic.

Żołądek skręcił mi się w spazmatycznym skurczu. Nie wytrzymałem, cała zawartość żołądka wylądowała pod ścianą domu. Dłuższą chwilę zajęło mi opanowanie nerwów i spazmów żołądka. Odbezpieczyłem karabin i podszedłem bliżej. Ciało należało do wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Leżał twarzą do ziemi, a nie miałem ochoty go podnosić. Spojrzałem do góry, cienkie gałęzie nad ciałem były połamane aż do samego wierzchołka drzewa. Trup wydawał słodki odór rozkładu, co przy wysokiej temperaturze powietrza nie było niczym dziwnym. Nie byłem patologiem, ale wychowałem się na wsi i nie raz miałem okazję natknąć się na zwłoki martwej, leśnej zwierzyny. Powiedziałbym, że ciało leży tu od 3-4 dni. Wziąłem dwie foliowe torebki, w które zapakowane były koszulki  i nałożyłem je na ręce. Nie zamierzałem ryzykować zakażenia jakimś paskudztwem. Pobieżnie przeszukałem ciało i znalazłem brązowy, solidnie wykonany, skórzany portfel.

Przyjrzałem się ziemi dookoła. Była przesączona krwią. W środku piaskownicy na zbrukanym posoką piasku, odbite była dwa całkiem wyraźne ślady szponiastych łap... Przypominały kształtem ludzkie dłonie, jednak w piasku wyraźnie odbite były krawędzie długich ostrych szponów.

Mimo grzejącego niemiłosiernie słońca, nagle zrobiło mi się przenikliwe zimno. Skórę pokryła gęsia skórka, a duszę zmroziło uczucie niepojętego strachu.

Schowałem portfel, zwołałem cicho psa i wsiadłem na rower. Pospiesznie pojechałem w stronę "domu". Jechałem jak szalony, byłem na miejscu po 5 minutach. Rower wraz z zapasami wstawiłem na klatkę schodową. Zabarykadowałem drzwi i pobiegłem z Morsem do mieszkania. Pozamykałem okna, zaciągnąłem zasłony, zamknąłem drzwi. W końcu poczułem się w miarę bezpiecznie.

Padłem na kanapę, poczułem że coś mnie  uwiera, wyjąłem  z kieszeni  skórzany portfel i otworzyłem go. Na skórze wybity był jakiś symbol, zapewne znak firmowy producenta, było to podwójne wielkie P otoczone kolistym napisem "HANDMADE LEATHER SHEATHS"...


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Z żoną czytamy Twoją opowieść i z niecierpliwością czekamy na kolejne "odcinki". Czasem sami siedzimy i fantazjujemy jak mogłaby się potoczyć dalej Twoja historia :D Pozdrawiamy.