Translate

środa, 3 lipca 2013

...11.07.2034...

Dzień ciągnął się jak flaki z olejem, na szczęście nie było tak upalnie. Chmury częściowo przesłaniały Słońce. Siedziałem wygodnie rozparty w fotelu, który przytargałem z biura jakiegoś kierownika, obserwowałem parking i niebo. Koleś w końcu spadł z dość wysoka, więc to coś musiało umieć latać. Musiało latać bardzo dobrze i mieć niezgorsze skrzydła, bo trup przed częściowym zjedzeniem musiał ważyć ok 90-100 kg. Mors leżał pod biurkiem i drzemał. Postawiłem mu michy z wodą i karmą, żeby nigdzie nie biegał. Kilka razy musiałem przepłoszyć z wiatrówki kruki, które podlatywały do ciała. Strzelałem tak, żeby je przepłoszyć a nie zabić. Właściwie to cały dzień minął bez większych rewelacji. Zacząłem się zastanawiać czy sobie czegoś nie ubzdurałem. Może to przez upały, może mózg mi się przegrzał? Facet pewnie spadł z drzewa a resztę dokończyły psy. 

Zaczynało zmierzchać, wiatr przegonił chmury i na niebie zaczęły pojawiać się migotające gwiazdy. Nadchodziła noc, a wraz z nią strach i niepewność. Słońce zaszło już całkiem za horyzont, cały parking oświetlało tylko srebrne światło gwiazd i księżyca.

Nagle poczułem przenikliwy chłód, dostałem gęsiej skórki. Mors cicho zaskomlał, położyłem mu dłoń na karku, żeby się uspokoił. Powoli i cicho odłożyłem wiatrówkę i przeładowałem Barreta. Na parkingu nic się nie działo, ale czułem, że coś wisi w powietrzu.

Nagle coś delikatnie uderzyło w blaszany dach, słyszałem ciche chrobotanie nad głową. Przymknąłem okno tak, aby jak najbardziej się za nim ukryć, ale jednocześnie mieć widok na przynętę. Wielki cień cicho spłynął z dachu i przysiadł przy zwłokach. Serce mi zamarło.

Był wyższy ode mnie o jakieś 30 cm, miał szczupłe ciało i ogromne skrzydła. Z powodu zbyt małej ilości światła nie zdołałem zaobserwować żadnych szczegółów, tym bardziej że stworzenie było odwrócone do mnie plecami/skrzydłami. Powoli zbliżał się do ciała.

Wiedziałem co za chwilę nastąpi i schowałem głowę pod biurkiem.

Całym budynkiem wstrząsnął potężny wybuch, słychać było odłamki wbijające się w ściany i samochody. Czym prędzej wypełzłem spod biurka i złapałem za karabin. Moim oczom ukazał się istny danse macabre...

Brak komentarzy: