Translate

niedziela, 23 lutego 2014

13.07.2034...

Lektura wojskowej instrukcji była nudna, a ja byłem okrutnie zmęczony, że zasnąłem po niecałych 15 minutach. Obudził mnie dziwny zapach i uczucie wilgoci na twarzy.

- Mors, przestań.- odsunąłem psa, który lizał mnie po twarzy, zwierzak zaczął skamleć i krążyć w kółko.
- Wybacz piesku, zupełnie zapomniałem. - Wlałem mu świeżej wody do miski i otworzyłem puszkę karmy. Sobie przyrządziłem gorącą kawę i podgrzałem puchę z bliżej nie określoną zwartością, chyba jakieś klopsiki.

- Dobra koniec opierdalania się. Mors! Pilnuj! - Zostawiłem psa i wyszedłem na dach. Słońce świeciło intensywnie, ale upał łagodził delikatny wiaterek. Pierwszym priorytetem było zorganizowanie kilku dodatkowych kryjówek z zapasami broni, amunicji, jedzenia, wody i leków. Dodatkowo każdą kryjówkę chciałem zaopatrzyć w sprawne i zatankowane auto, tak więc postanowiłem skupić się na szukaniu domków jednorodzinnych z garażami. Zdecydowałem utworzyć 3 takie miejsca, w skrajnych częściach miasta. W pierwszej kolejności zamierzałem udać się w stronę stadionu 650-lecia. Zszedłem do mieszkania, zabrałem dodatkowa amunicję i trochę prowiantu.

- Do nogi. - zawołałem psa, zabezpieczyłem drzwi  i wyszliśmy na zewnątrz szukać transportu. Na parkingu nie było sensu szukać, gdyż prawie wszystkie auta pozbawione były kluczyków, musiałem szukać na ulicy. Wolałbym auto terenowe, ale nie będę wybrzydzał, zawsze moge je wymienić na inne.

Przeszliśmy kawałek wzdłuż ulicy, na rondzie stał przyzwoity Golf ósemka. Wpuściłem Morsa na tylne siedzenie, karabin położyłem na miejscu pasażera i ruszyliśmy w drogę. W pierwszej kolejności zabrałem z Ciastorasmy 4 puste kanistry, później pojechaliśmy do apteki. Zabrałem z niej podstawowe przybory i lekarstwa, bacznie sprawdzając warunki przechowywania oraz terminy ważności. Po drodze zajechałem na stację benzynową, żeby zatankować auto i kanistry do pełna. Przez cały ten czas bacznie obserwowałem otocznie i niebo. Byłem jeszcze podenerwowany ostatnimi wydarzeniami, pies chyba wyczuwał mój nastrój, bo cały czas kręcił się  nerwowo.

Ruszyłem dalej, podczas jazdy cichy pomruk silnika wydawał mi się łoskotem skalnej lawiny i cały czas sprawdzałem czy karabin leży w zasięgu ręki. Dojechałem do ulicy Owocowej...


3 komentarze:

outlaw pisze...

długo trzeba było czekać. Mam nadzieje iż kolejne odcinki będą szybko i rownie interesujące.

Unknown pisze...

Mmmm... Jakim cudem zatankowałeś wóz, skoro prądu nie ma (a może jest?!)?

ghandi20 pisze...

Wcześniej pisałem o pompach ręcznych na stacji.