Translate

wtorek, 8 stycznia 2013

...04.07.2034...

Drzwi wejściowe Stonki były otwarte. Był to pewnie rodzaj  zabezpieczenia na wypadek braku zasilania (regulowała to chyba nawet jakaś ustawa). Na parkingu, jak zwykle, stało kilka samochodów. Przez witrynę, oklejoną reklamami, wpadały promienie słoneczne, oświetlając linię kas, resztę sklepu skrywał złowieszczy półmrok. Z podręcznego zestawu wyciągnąłem latarkę i wszedłem do środka. Wziąłem stojący w pobliżu wózek, do którego nikt nie zdążył jeszcze wrzucić zakupów. Uchwyt wózka pokryty był znajomym białym nalotem...

Musiałem zebrać żywność o długiem terminie ważności i taką której nie trzeba przechowywać w lodówce czy zamrażarce. Minąłem półki z owocami i zatrzymałem się przy pieczywie. Chleb i bułki były już czerstwe. Zgarnąłem z półki kilkanaście opakowań chrupkiego pieczywa, kilka opakowań kremu czekoladowego, puszki z brzoskwiniami i konserwy mięsne. Te ostatnie stanowiły większą część zapasów.

Nagle usłyszałem ciche skrobanie!!! Szybko wyłączyłem latarkę. Laska czy nóż?? Szybka analiza sytuacji. Między regałami jest mało miejsca więc stanęło na nożu.
Cicho odpiąłem zapięcie pochwy i wyciągnąłem prawie trzydziestocentymetrowe ostrze. Skrobanie ucichło i zastąpiło je mlaskanie. Co jest?? Dźwięk dochodził od strony regałów przy ścianie.
Podkradałem się cicho, w nos uderzył mnie ostry zapach proszków do prania wymieszany z zapachem psiej karmy...

Brak komentarzy: