Noc nie przyniosła mi ukojenia. Głuchą ciszę przerywało tylko ujadanie i wycie psów. Zasnąłem ok 02:00. Nie spałem długo, zbudził mnie podmuch chłodnego powietrza z otwartego okna. Zaraz, zaraz, przecież przed snem pozamykałem wszystkie drzwi i okna...
Rozbudziłem się momentalnie, naciągnąłem buty i chwyciłem za tomahawk. Cicho się skradając obszedłem małe mieszkanie, lecz niczego ani nikogo nie znalazłem. Czyżby rozum płatał mi figle?
Byłem spocony i pokryty piwnicznym kurzem. Postanowiłem zużyć baniak wody, żeby doprowadzić się do porządku. W końcu chcąc przetrwać trzeba zapewnić sobie maksimum komfortu - ktoś mądry pisał tak na jednym z forów survivalowych.
Umyłem się, przemyłem ranę na głowie świeżą wodą utlenioną, złożyłem czyste ubranie i buty (Demary rodzimej produkcji, bez szału jeśli chodzi o technologię, ale do tej pory spisywały nieźle).
Nowy dzień należy zacząć od porządnego śniadania, a żadne śniadanie nie może się obyć bez kawy. Kuchenka gazowa oczywiście nie działała. Wyszedłem na podwórko i naciąłem gałęzi zeschniętego krzaku dzikiego bzu. Drobne gałązki ułożyłem w środku małej przenośnej kuchenki, którą postawiłem na progu drzwi prowadzących na podwórze. Rozpaliłem ogień i postawiłem na kuchence metalowy kubek z wodą, już po chwili delektowałem się smakiem i zapachem gorącej kawy. Zjadłem konserwę, zagryzając chrupkimi waflami jakiegoś pieczywa oznaczonego popularnym napisem "Fit".
Odświeżony i syty czułem się jak nowo narodzony. Musze wyznaczyć sobie teraz jakieś konkretne cele. Na miejscu nie zostanę, w centrum otoczony wysokimi budynkami nie mogłem obserwować całego miasta i w razie "W" byłbym zamknięty w potrzasku.
Kto nigdy nie był w Słupsku musi wiedzieć, że centrum miasta położone znacznie niżej niż jego obrzeża. Najlepszym punktem widokowym były bloki na ulicy Hubalczyków. Dodatkowo w pobliży znajdowała się Stonka, Ciastorama i jednostka wojskowa, w której miałem okazję odbyć
służbę
zasadniczą .
To były czasy. Nie to co dzisiaj... Sromota, degrengolada, nieuctwo, głupota i nieróbstwo toczyły ten kraj niczym rak. Nie było już czuć szlachetnego, sarmackiego ducha w Narodzie. Ludzie ogłupieni przez media tępym wzrokiem przypatrywali się rozpadowi naszego kraju. Kler był coraz bardziej arogancki a politycy w białych rękawiczkach rozdrapywali nasza ojczyznę i rzucali jej ochłapy na pożarcie tzw. sojusznikom Polski.
Otrząsnąłem się z tych rozmyślań i zacząłem przygotowania do wymarszu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz