Schowałem lornetkę do plecaka i wyjąłem prowiant. Zjadłszy opakowanie wafli i konserwę, zacząłem żałować, że nie wziąłem ze Stonki jakichś słodyczy, włączyło mi się straszne ssanie na cukier :/ . Postanowiłem naprawić ten błąd następnym razem.
Położyłem się w cieniu jednego z wylotów kanałów wentylacyjnych. Było ciepło a po niebie powoli przesuwały się puszyste obłoki, czas zdawał się zatrzymać. Sielankowy nastrój jednak szybko mnie opuścił.
Trzeba wziąć d... w troki i brać się do roboty.
Przez właz zszedłem z dachu na ostatnie ,czwarte, piętro bloku. Zacząłem sprawdzać drzwi 3 mieszkań - wszystkie były zamknięte, na 3 piętrze podobnie. Zszedłem na dół i to samo zrobiłem w sąsiedniej klatce.. Dopiero w 3 klatce szczęście się do mnie uśmiechnęło. Na obydwu ostatnich piętrach znalazłem otwarte mieszkania i to tak szczęśliwie, że jedno znajdowało się dokładnie nad drugim. Obydwa lokale były skromnie, ale przyzwoicie umeblowane. Na krześle kuchennym, w najwyższym mieszkaniu, znalazłem ślady znajomego, białego nalotu. Po kilku chwilach poszukiwań znalazłem klucze do jednych i drugich drzwi. Uśmiechnąłem się do siebie, zrobię sobie tu doskonałą bazę wypadową. W pierwszej kolejności opróżniłem lodówki i zamrażarki z żywności, która już zaczęła się psuć i wydawać nieprzyjemny zapach. Spakowałem wszystko do worka, zamknąłem drzwi do obu mieszkań i zszedłem na dół. Worek wyrzuciłem do kontenera, znajdującego się za blokiem.
Skierowałem swoje kroki w stronę jednostki wojskowej. Po drodze zajrzałem do Ciastoramy. Automatyczne drzwi marketu były otwarte, w głównym wejściu stały 3 wózki. Dwa z nich były skierowane w stronę sklepu, a jeden w kierunku wyjścia. Wnętrze skrywały egipskie ciemności. W słabym świetle latarki ujrzałem kasy i rzędy wysokich regałów. Podszedłem do jednej z kas i wrzuciłem do plecaka kilka blistrów z bateriami, do mojej bazarowej latarki. Zacząłem szukać potrzebnych mi narzędzi. Po pół godzinie wyszedłem zaopatrzony w latarkę czołową, solidną piłkę do metalu i ciężkie nożyce do cięcia prętów.
Tak wyposażony podążyłem w stronę JW1872, której główna brama znajdowała się po drugiej stronie ulicy...
Przeszedłem przez biało czerwony szlaban i udałem się w stronę mojej byłej "kompanii". Ogromne metalowe wrota były zamknięte od środka, podobnie jak umieszczone w nich drzwi. Wynikało z tego, że zdarzenie, podczas którego wszyscy zniknęli, miało miejsce po 16.00. Po tej godzinie na "kompanii" zostawali tylko ci którzy mieli dyżur. Było upalne lato więc... Obszedłem budynek i znalazłem otwarte okno, przez które wrzuciłem do środka cały sprzęt, a na końcu sam się wdrapałem do pokoju sypialnego. W środku zmieniło się niewiele, zmalała jedynie ilość "wozów". Podczas mojej służby, w okresie największego natłoku w środku spało 11 chłopa, w pomieszczeniu 4x4 metry. Teraz w pokoju stało zaledwie 6 prycz, 4 z nich pokrywał biały nalot. Przeszedłem do pokoju szkoleniowego, znajdowały się w nim 3 stoliki, kilka krzeseł i biurko z "grzybem". Na fotelu obok i samym biurku też znalazłem biały pyłek. Miałem nadzieję, że nie były to resztki dyżurnego. "Kompania" była połączona z warsztatem
oraz dwoma garażami, w których stały nasze pojazdy. Na półpiętrze było biuro dowódcy. Brakowało tylko kuchni, żeby nasz oddział byłby całkowicie autonomiczny. Wróciłem do pokoju z otwartym oknem, zamknąłem je, piłę do metalu i nożyce zostawiłem w "szkoleniowym". Poszedłem do wrót garażowych. W zamku drzwi wejściowych tkwił solidny metalowy klucz, pod tym względem nic się nie zmieniło. Wyszedłem z budynku i zamknąłem solidne drzwi.
Ruszyłem w stronę bramy wjazdowej, następnie wzdłuż ogrodzenia, uważnie patrząc pod nogi. Po 15 minutach znalazłem to czego szukałem. Leżał w kępce krótkiej trawy, nagrzany od promieni słonecznych. Mini Beryl z 20-nabojowym magazynkiem,
pokryty czarną matową powłoką
. Po obejściu wszystkich posterunków znalazłem ich jeszcze 6, kolejnych 14 zabrałem z baraku wartowników, wszystkie zaniosłem na "kompanię". Musiałem wykonać 3 kursy, zanim uporałem się z tym zadaniem. Ze wszystkich karabinów wyjąłem magazynki, 5 z nich wrzuciłem do plecaka. 20 karabinków powiązałem sznurkiem, znalezionym w warsztacie i ukryłem w kanale naprawczym, pod jednym z pojazdów. Pozostałe magazynki umieściłem w torbie sportowej, któregoś z żołnierzy i schowałem w szafie, w biurze dowódcy.
Zrobiło się późno. Wziąłem Beryla, plecak i udałem się w drogę powrotną, do mojej kamienicy. Czując ciężar broni na ramieniu "szyderczym krokiem" maszerowałem przez miasto. Kiedy dotarłem na miejsce, robiło się już szaro. Zjadłem kolację, zamknąłem okna, szczelnie zaciągnąłem zasłony i ułożyłem się do snu.
1 komentarz:
JW1872 7BOW, kierowca mechanik:) stare dobre czasy. Pozdrawiam
majorbat
Prześlij komentarz