Translate

czwartek, 12 czerwca 2014

...13.07.2034 -14.072034... (Słupsk)

Wszystkie te obrazy przemknęły przez moją świadomość w ciągu ułamka sekundy. Były jak dawno zapomniane wspomnienia, które umysł odkopał i przywrócił w pełnej wyrazistości. Było to tym dziwniejsze, że nigdy w Prypeci nie byłem, nawet granicy kraju nie przekroczyłem, a rosyjskiego nie znałem ni w ząb, tyle co z "Czterech pancernych i psa". Nie zmieniało to faktu, że obce mi wspomnienie jakby powracało w realnej rzeczywistości.

Chmury gęstniały coraz bardziej, a podmuchy wiatru skręcały się w mini trąby powietrzne. Postanowiłem przeczekać to załamanie pogody w środku, skierowałem swoje kroki z powrotem w stronę budynków biurowych. Kiedy byłem w odległości ok. 10 metrów od drzwi, Mors zaczął ujadać i ciągnąc mnie za nogawkę w przeciwną stronę. Psina skomlała i ustawiała się między mną, a drzwiami budynku. Wiatr wiał coraz mocniej. Zauważyłem, że powietrze wokół drzwi faluje jak podczas upału. Temperatura spadła o dobre 10 stopni, więc nie było to możliwe. Podniosłem kamyk leżący na ziemi i rzuciłem w stronę anomalii. Pocisk przeciął powietrze i zniknął, rozpłynął się w powietrzu w odległości 2 metrów od drzwi. Wyjąłem nabój z magazynka i rzuciłem na ziemię, upadł ale po sekundzie zaczął się przesuwać po ziemi, jakby przyciągany magnesem, 2 metry od drzwi nastąpiła mała eksplozja i po naboju nie został nawet ślad. W powietrzu rozszedł się zapach ozonu.

Zacząłem się wycofywać, otworzyłem drzwi H7, wpuściłem psa i zasiadłem za kierownicą. Kluczyk pasował, ale auto nie chciało zapalić. Kilkukrotne próby przyniosły podobny rezultat. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem formującą się mini trąbę powietrzną, która zaczęła przesuwać się w moją stronę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, widywałem taki zjawiska kilkukrotnie gdyby nie fakt, że krzaki jałowca, które stały na drodze tego małego tornada, nie uległy całkowitemu spopieleniu. Kolejna anomalia posuwała się w moim kierunku. 

- Do nogi - krzyknąłem na psa i rzuciłem się biegiem przez parking. Minąłem sklep firmowy zakładu i wybiegłem na ulicę. Biegłem wzdłuż zarośniętej krzakami łąki, aż znalazłem się na wysokości kolejnych zabudowań. Wbiegłem na podwórko, drzwi domku jednorodzinnego były otwarte. Wskoczyłem do korytarza, pies biegł tuż za mną. Zatrzasnąłem drzwi i pobiegłem do najbliższego pomieszczenia, którego okna wychodziły na ulicę. Zobaczyłem powietrzny wir, który wpływał na podwórko. Jego trasę znaczył ślad wypalonej trawy, jednak... Plastikowy kosz na śmieci, stojący na drodze wiru, nie uległ zniszczeniu. Szybko pobiegłem do drzwi wyjściowych. Dotknąłem chropowatej powierzchni. Drzwi były drewniane. Szum na zewnątrz nasilał się. Wbiegłem na schody, prowadzące na piętro. Na samym ich szczycie były drzwi z tworzywa sztucznego, zatrzasnąłem je za sobą i w tym samym momencie usłyszałem jak szum wiatru wpada do budynku i zbliża się. Słyszałem go wyraźnie tuż za drzwiami, ale nic więcej się nie działo. Drzwi nawet nie drgnęły. Sprawdziłem i zamknąłem okna we wszystkich pomieszczeniach na piętrze. Schowałem się w jednym z nich i czekałem. Wiatr wzmagał się, pioruny waliły bardzo blisko. Czekałem tak do wieczora i całą noc. Czekałem i rozmyślałem. Nad ranem odwiedził mnie morfeusz a wraz z nim przyszły sny i wspomnienia...

Brak komentarzy: