Translate

niedziela, 7 sierpnia 2016

...14.07.2034 - Słupsk

Z dedykacją dla Space Doga (FB) :)

Całe pomieszczenie pomalowane było na biało. Na ścianach wisiały szklane gabloty a w nich na podstawkach z polerowanego hebanu, leżały noże. Nie, nie noże, to były dzieła sztuki. Znajdowały się tu prace wszystkich znanych nożorobów. Ktoś nieźle się wysilił, żeby zebrać najlepsze prace polskiego światka nożotwórczego. Leżał tam Alien Kezsel, Bestia Kosiarza, celtycki Bowie Konika707, karambit Lotara, Assassin od Bony, był też wczesny Trollsky i cała masa noży innych makerów (eng. twórców). Pośrodku wisiały hawki Grafknivesa i Papsa. W centrum pokoju stało biurko, a na nim leżał Apostata, który opuścił kosiarzowy warsztat. Stałem, gapiłem się i starałem się nie dopuścić do ślinotoku, na widok tych wszystkich cacek. Gabloty nie były pozamykane, mogłem sięgnąć po każdy nóż i podziwiać kunszt wykonania, wywinąłem kilka młynków mieczem, zważyłem w dłoniach hawki ale koniec końców zostawiłem wszystko na miejscu. Szkoda byłoby zabierać stąd cokolwiek i psuć tę piękną harmonię.

W rogu pokoju stała metalowa szafa. Ciekawość nie pozwoliła mi do niej nie zajrzeć. Jeden z kluczy pasował do zamka. Właściciel domu okazał się nie tylko miłośnikiem noży, ale również pasjonatem strzelectwa. Szafa wypełniona była kilkunastoma sztukami broni palnej, od czarnoprochowych rewolwerów do potężnych karabinów myśliwskich, zdolnych powalić słonia jednym strzałem. Jednak moją uwagę przykuł jeden egzemplarz. Dwulufowa strzelba DP-12, którą bez chwili namysłu załadowałem i przewiesiłem przez ramię.

Stałbym tak dalej, zapomniawszy o bożym świecie, gdyby nie Mors. Psina trącała mnie w nogę i cicho skamlała. - Wybacz piesku, całkiem o tobie zapomniałem. Wrócimy tu później.- Zszedłem do auta, wyjąłem prowiant i nakarmiłem psa. Sam zjadłem suchą rację i zapiłem kompotem, znalezionym w piwnicy. 

Słońce pięknie świeciło, więc pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku. Położyłem się na trawie i cieszyłem widokiem pięknego nieba. Prawie zasnąłem, kiedy do mych uszu dotarło radosne poszczekiwanie psa. Mors stał w bramie, merdał ogonem i widać było, że cieszy się niesamowicie. Podszedłem do niego, ostrożnie wyjrzałem na drogę i zobaczyłem... Ludzi... Znajdowali się w odległości ok 150 m. Sześciu mężczyzn poruszało się wzdłuż drogi, w dwóch kolumnach. Mieli broń i byli ubrani w wojskowe mundury. W pierwszym momencie ucieszyłem się niezmiernie, lecz mój entuzjazm szybko minął, kiedy usłyszałem w jakim języku się porozumiewają.

-Быстрее . Мы должны поймать его до наступления темноты . - rzucił prowadzący ich brodacz. Nim zdążyłem zareagować Mors puścił się biegiem w ich stronę, wesoło szczekając. Nie zdążył dobiec na odległość 50 m, gdy padł strzał. Psina fiknęła kozła, padła na ziemię a wokół zaczęła rosnąć czerwona plama krwi. Brodacz schował pistolet do kabury, dał znak i cały oddział zniknął na na podwórku domu, obok którego się znajdowali.

Opadłem za bramę, ciężko dysząc. Poznałem go, ciężko zapomnieć taką brodatą mordę, szczególnie po tym czego byłem świadkiem. Wszystko sobie przypomniałem.

Oczy zaszły mi czerwoną mgłą, dłonie zacisnęły się na strzelbie. Dźwięk odbezpieczanej broni zdawał się być najpiękniejszą pieśnią jaką kiedykolwiek słyszałem. 

Furia narastała. Nadszedł czas wyrównania krzywd. Nadszedł czas pomsty niewinnych.


piątek, 21 sierpnia 2015

...14.07.2034... - Słupsk

... Na blacie znalazłem pęk kluczy, któryś musiał pasować do domu. Wprowadziłem auto do garażu i poszedłem obejrzeć dom. Był to parterowy budynek z mieszkalnym poddaszem. Drzwi wejściowe znajdowały się na wprost bramy wjazdowej na posesję, natomiast drugie drzwi wychodziły na altankę w ogrodzie. Oba wejścia były zamknięte na klucz, więc nie powinienem spodziewać się żadnych niespodzianek.

Odbezpieczyłem karabin i wszedłem tylnymi drzwiami. W środku było jasno, promienie słońca wpadały przez duże okna. Przeszedłem przez duży, minimalistycznie urządzony salon, oddzielony od kuchni wyspą. Zbliżyłem się do korytarza, z którego można było przejść na schody, prowadzące na poddasze. Dalsza część korytarza prowadziła do drzwi wejściowych, łazienki, toalety i schodów do piwnicy. 

Zszedłem na dół. Pomieszczenie piwniczne było mniejsze niż salon i ładnie wykończone, ściany i podłoga wyłożone były kafelkami. Dookoła, na drewnianych półkach, stały słoiki z przetworami. Zrobiłem 2 kroki i poczułem, że jedna z płytek jest luźna, w świetle latarki zauważyłem, że jest do niej przymocowany stalowy pierścień, wpuszczony w powierzchnię tak, aby nie wystawał. Zarzuciłem karabin na plecy, latarkę złapałem w zęby i pociągnąłem za uchwyt w podłodze. Wbrew pozorom nie musiałem się zbytnio wysilać. Całkiem spora pokrywa zakrywała okrągły pionowy otwór o średnicy jednego metra, wzdłuż którego umocowano spiralne metalowe stopnie. Zacząłem schodzić, cały czas trzymając odbezpieczony karabin.

- A to gratka. - uśmiechnąłem się do siebie, ponieważ w ścianach tej studni znajdowały się rzędy otworów a w nich leżały butelki z najróżniejszymi rodzajami win. - Dziś będziemy świętować piesku. - Mors zaszczekał wesoło. 

- Dobra trzeba zbadać resztę domu. - Wyszedłem z piwniczki i zamknąłem pokrywę. Udałem się na piętro. Znajdowały się tam cztery pokoje: sypialnia i sądząc po wystroju, pokój nastolatka i dziecięcy. Czwarte pomieszczenie, w odróżnieniu od pozostałych, było zamknięte. Poszperałem w pęku, znalezionym w warsztacie i dopasowałem odpowiedni klucz. Pchnąłem drzwi, otworzyły się cicho, na dobrze naoliwionych zawiasach. W środku panował mrok, a światło wpadające z korytarza nie pozwalało ocenić co znajduje się wewnątrz. Włączyłem latarkę i ostrożnie wszedłem do środka. Znalazłem okna i odsłoniłem rolety. To co zobaczyłem zaparło mi dech w piersi. Poczułem się jak małe dziecko, które dostało kartę płatniczą bez limitu i znalazło się w sklepie z zabawkami...

wtorek, 18 sierpnia 2015

...14.07.2034... - Słupsk

Dom, w którym schroniłem się przed anomalią, był już spalony. Wypalony ślad na trawniku, zniszczone drzwi wejściowe, to wszystko za bardzo rzucało się w oczy. Na kolejnej, dużej działce stała ogromna willa, ale ten wariant też odpadał. Duże okna, przejrzysty teren wokół posiadłości i widoczny przepych były zbyt kuszące.

Pojechałem na wschód, asfalt przeszedł w szutrową drogę. Kolejną działka była idealna. Średniej wielkości dom otaczały drzewa i krzewy. Garaż stał nieco z boku i można było niepostrzeżenie dostać się do niego, kryjąc się w zaroślach. Zatrzymałem auto, wziąłem karabin i poszedłem przeszukać moją nową kryjówkę. Zacząłem od garażu. Drzwi były zamknięte. Obszedłem budynek, jedno okno było uchylone. Wyłamałem zabezpieczenie, podciągnąłem się i wskoczyłem do środka. Zaraz po lądowaniu przyłożyłem karabin do ramienia i przeładowałem. byłem w małym pomieszczeniu, ok 2x3m. Wzdłuż ścian były przymocowane solidne blaty a nad nimi wisiały półki z narzędziami i małymi pudełkami. Pod blatami stały większe, zamknięte skrzynie. Na starym, obrotowym krześle leżała kupka białego proszku a w pobliżu, przykręcony do stołu, leżał niedokończony blank noża i kawałki papieru ściernego. W rogu stała kotlinka kowalska, kowadło i potężna szlifierka taśmowa. To wszystko dawało mi obraz zainteresowań właściciela posiadłości.

Podszedłem do drzwi, prowadzących do dalszej części garażu. Po cichu je otworzyłem  i wszedłem do drugiego pomieszczenia. Był to właściwy garaż z miejscem na jedno auto. Aktualnie pomieszczenie było puste. Drzwi wyjściowe zamknięte były od wewnątrz, na zasuwę. Widocznie właściciel ni chciał, żeby mu przeszkadzano. Wpuściłem Morsa do środka i ogarnięty ciekawością wróciłem do warsztatu. 

Przyjrzałem się klindze, którą wykańczał nasz nożownik, hobbysta...

Tutaj na chwilkę przerwiemy nasza opowieść w celu dokonania pewnego sprostowania. W dzisiejszych czasach zwykło się nazywać nożownikami osobników używających noża w celach rozbójniczych. Oczywiście winę za to ponoszą media, które nadużywają tego określenia nie zagłębiając się w jego prawdziwe znaczenie. NOŻOWNIK TO RZEMIEŚLNIK WYTWARZAJĄCY NOŻE a bandyta z nożem to bandyta, i tyle.

...Sygnatura przedstawiała 2 litery K z czego pierwsza była odwrócona w poziomie. Właściciel nie skończył już kłaść satyny na ostrzu. Zacząłem przeglądać resztę skrzyń i pudeł. Oprócz podstawowych narzędzi (młotków, pilników, ścisków, papieru ściernego, kombinerek, wiertarki, szlifierki, itp) znalazłem mnóstwo materiałów używanych w knifemakingu (nożoróbstwie). Poroże, mikarta i g10 w rożnych kolorach, piny zwykłe i mozaikowe, rożnego rodzaju drewienka na rękojeści i wiele, wiele innych. Nasz nożownik całkiem poważnie podchodził do swojej pasji, ciekawe czy w domu znajdę jakieś gotowe egzemplarze...

sobota, 15 sierpnia 2015

...14.07.2034... - Słupsk

Niespokojny sen przerwało mi głośne mlaskanie i uczucie wilgoci na twarzy. - Mors, przestań.- Odsunąłem psi pysk od twarzy. Szybko przypomniałem sobie niedawne wydarzenia i oddzieliłem rzeczywistość od sennych majaków. Nie słyszałem wiatru. Ostrożnie otworzyłem okno i wyjrzałem na zewnątrz. Cały żywopłot, rosnący wzdłuż ulicy, był spalony a na trawie został czarny ślad wczorajszego koszmaru. Zszedłem na dół. Drzwi frontowe zniknęły, na resztkach zawiasów zostały śladowe resztki popiołu. Czyżby moje koszmary zaczęły się urzeczywistniać?

- Przetrwać, przetrwać za wszelką cenę. To jest teraz najważniejsze. - Otrząsnąłem się i ruszyłem na firmowy parking. H7 stała nietknięta. - Mam jednak troszkę szczęścia - uśmiechnąłem się pod nosem.

Hummer Mark 7 był pierwszą wersją tego znakomitego auta, która łączyła wojskową wytrzymałość i funkcjonalność konstrukcji z pełnym wygód i luksusów wnętrzem. Cała rama wykonana była ze specjalnego stopu, który był jedną z najściślej strzeżonych tajemnic handlowych. Auto mogło wjechać na minę ppanc. i pojechać dalej, jakby nigdy nic. Szyby i karoseria wytrzymywały trafienia z Javelina. Wpuściłem Morsa na tylne siedzenie a sam zasiadłem za kierownicą, w nadziei, że może coś się zmieniło i auto odpali. Włożyłem kluczyk do stacyjki i przekręciłem. Znowu żadnej reakcji. 

-Nosz, kur.. - zakląłem z wściekłości. - Przyjdzie nam dalej jeździć bez luksusów - rzekłem do psa. Postanowiłem jeszcze zajrzeć pod maskę. Podniosłem pokrywę, ale wszystko wydawało się być ok. Mors polizał mnie w dłoń. - Spadaj dziadu. Ślinisz się jak niemowlę - spojrzałem na mokrą dłoń i doznałem olśnienia.

Większość bogatszych wersji H7 były wyposażone w blokadę DNA. Czujnik ukryty w miejscu znanym tylko właścicielowi, sprawdzał kod genetyczny po dotknięciu. Pobiegłem do gabinetu dyrektora. Do foliowej koszulki, którą znalazłem w pokoju sekretarki, zgarnąłem proszek z fotela i wróciłem do auta. Jeżeli były to resztki właściciela samochodu, będę miał szansę, żeby go odpalić. Teraz wystarczyło znaleźć czujnik. Zacząłem dokładnie oglądać wnętrze auta, w pobliżu miejsca kierowcy. Teoretycznie mógłbym rozsypać pył w całym wnętrzu, ale wtedy udało by się  odpalić auto tylko jeden raz.

Żmudne poszukiwania przyniosły efekt, wewnątrz schowka w podłokietniku znalazłem delikatnie wytarte miejsce. Drewniane wykończenie było tu nieco zmatowione. Nabrałem odrobinę proszku i natarłem nim to miejsce. Przekręciłem kluczyk. Delikatny pomruk silnika był dla mnie niczym przedni występ operowy. 

Wrzuciłem bieg i dałem gazu. Potężna maszyna, majestatycznie zaczęła połykać kolejne metry asfaltowej drogi. Natomiast JA w luksusowym wnętrzu czułem się jak król świata. Nacieszywszy się jazdą odstawiłem auto na miejsce i wróciłem do Golfa, którym przyjechałem. Miałem w końcu zadanie do wykonania...

sobota, 11 października 2014

...23.04.2021 PRYPEĆ...

Plan był prosty: dostać się do elektrowni, opowiedzieć całą historię wojskowym i liczyć na szybki transport do domu. Do przejścia miałem ok 5 km, mimo że drogę była prosta postanowiłem zaczekać do poranka. Był już późny wieczór, a o Zonie krążyły niesamowite opowieści, nie wspominając już o moich dzisiejszych doświadczeniach. Na szczycie wieżowca czułem się bezpiecznie i miałem widok na całą okolicę. Zjadłem szybki posiłek i wsunąłem się do śpiwora. Jeszcze krótką chwilę wpatrywałem się w czerwoną poświatę chmur i zasnąłem.

Noc, o dziwo, minęła bez żadnych rewelacji. Nowy dzień powitał mnie błękitnym kolorem nieba, ciepłymi promieniami słońca i ciszą. Nienaturalną ciszą. Szybko zjadłem śniadanie, spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę. Zadziwiała mnie soczysta zieleń roślinności. Drzewa, krzaki i trawy nie wyglądały już tak upiornie jak wczoraj. 

Po niecałych dwóch godzinach dotarłem do wysokiego płotu, odgradzającego strefę zero. Szedłem wzdłuż ogrodzenia, mając nadzieję, że dotrę do jakiegoś wejścia. Po drugiej stronie widziałem helikoptery, wojskowe UAZy nowej generacji, ustawione kontenery i namioty. Nigdzie jednak nie widziałem ludzi. Nagle krzaki po mojej stronie płotu poruszyły się. Ręka mimowolnie wyszarpnęła nóż z pochwy. 

Z zarośli wyszedł człowiek, tzn. kiedyś chyba był człowiekiem. Jego skóra i twarz były jakby poparzone i nie sposób było w nim dostrzec ludzkich rysów. Odziany był w pozszywane byle jak łachmany.  Stał tak przede mną i patrzył. Zimny pot spływał mi po karku, nie wiedziałem co robić. Po długich sekundach, zdających się być godzinami, wyciągnął rękę i wskazał zniekształconym paluchem drugą stronę ogrodzenia. Chrapliwym głosem i łamaną angielszczyzną powiedział:

- Nie czeka Cię tam nic dobrego. Jeśli chcesz żyć idź ze mną.-
- Dlaczego? Co tam się stało?- Zapytałem.
- ON. ON się zbudził.-
- On czyli kto?-
- Za dużo pytań, za mało czasu. Chodź.-

Zaczął przedzierać się przez zarośla a ja, nie wiedząc dlaczego, ruszyłem za nim. Po 10 minutach dotarliśmy do małego baraku na skraju lasu. Mój przewodnik otworzył mi drzwi a ja, jak zahipnotyzowany, wszedłem do środka. Drzwi zatrzasnęły się. Snopy światła wpadały do pomieszczenia przez dziury w dachu. Nieznajomy podszedł do włazu w podłodze i uniósł go, ruchem głowy dając znak abym zszedł na dół. Moje ciało bezwiednie wykonywało wszystkie polecenia. To co zobaczyłem na dole było nie do opisania...

czwartek, 17 lipca 2014

...23.04.2021 PRYPEĆ...

Niebo miało kolor rdzawo-czerwony i poprzetykane było skłębionymi pasmami ciemnych chmur. Delikatny wiatr poruszał gałęziami drzew, a po niebie krążyły kruki. Działo się tu coś niezwykłego, coś czego wolałbym nie doświadczać. Powietrze wokół budynku laboratorium i nad ulicą nadal delikatnie falowało, jakby podgrzewane od spodu. Podniosłem mały kamyk i rzuciłem w stronę tego niezwykłego zjawiska. Zniknął, a po sekundzie wystrzelił z nicości, ze świstem przeleciał mi koło głowy i wbił się w drewniany słup linii wysokiego napięcia. Cudem uniknąłem śmierci. 

Tak więc tą drogę powrotu miałem odciętą. Postanowiłem iść wzdłuż anomalii, aż znajdę jakieś przejście. Skierowałem się na zachód. Teren przez który szedłem był porośnięty drzewami i średniej wielkości krzakami, poruszanie się po nim nie sprawiało problemów. Szedłem powoli i w sporej odległości od anomalii, cały czas ją obserwując, żeby nie podzielić losu ciężarówki i zamkniętych w niej ludzi. 

Doszedłem do kompleksu wysokich bloków, jeden z nich miał ok 16 pięter. Postanowiłem z jego szczytu zbadać teren. Wspinaczka dała mi do wiwatu, ale w końcu znalazłem się na szczycie. Wyjąłem lornetkę i zacząłem obserwować teren wzdłuż zabójczego zjawiska. Nie było to trudne, gdyż falujące kłęby powietrza całkiem wyraźnie odcinały się od tła. Zaraz za kompleksem budynków zjawisko skręcało na południe i znajdowało się wzdłuż całej ulicy Заводська, skutecznie uniemożliwiając marsz w tą stronę. Na wschodzie anomalia przecinała tereny starych szklarni i przechodziła przez trzęsawiska wokół rzeki. Tak więc kierować się mogłem tylko na południe, w głąb miasta, w stronę starej elektrowni. Prosto w czeluści Zony. Skierowałem lornetkę w stronę mrocznych zabudowań.

Na horyzoncie widać było kominy i potężną, lśniącą bryłę "nowego sarkofagu", (ukończonego w 2016 roku). Budowla robiła wrażenie i wzbudzała respekt, strasząc ukrytą zawartością. Szum wiatru przerwał przytłumiony łoskot, coś jakby odległy warkot silnika, dobiegający od strony elektrowni. Gorączkowo zacząłem przeszukiwać teren. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy mimo, że dobiegał z oddali. Dopiero po dłuższej chwili, zauważyłem na tle ciemnych chmur pewien kształt, który zaczął się powiększać, aż w końcu mogłem go zidentyfikować. 

Był to MI-30, następca legendarnego MI-26. Jeszcze większy, szybszy i potężniejszy. Na stalowych linach miał podczepiony kontener. Doleciał na teren elektrowni, zawisł w powietrzu, opuścił ładunek i odczepił liny, po czym sam osiadł na ziemi. Nie widziałem co działo się w miejscu lądowania, bo widok zasłaniały drzewa, ale prawdopodobnie wylądował w miejscu budowy nowego sarkofagu. Po chwili na horyzoncie ukazały się kolejne dwie maszyny, również obciążone ładunkiem. Nie wyglądało to na misję ratunkową, ale stanowiło moją szansę na wydostanie się z tej mało komfortowej sytuacji. Postanowiłem dostać się na teren elektrowni.

czwartek, 12 czerwca 2014

...13.07.2034 -14.072034... (Słupsk)

Wszystkie te obrazy przemknęły przez moją świadomość w ciągu ułamka sekundy. Były jak dawno zapomniane wspomnienia, które umysł odkopał i przywrócił w pełnej wyrazistości. Było to tym dziwniejsze, że nigdy w Prypeci nie byłem, nawet granicy kraju nie przekroczyłem, a rosyjskiego nie znałem ni w ząb, tyle co z "Czterech pancernych i psa". Nie zmieniało to faktu, że obce mi wspomnienie jakby powracało w realnej rzeczywistości.

Chmury gęstniały coraz bardziej, a podmuchy wiatru skręcały się w mini trąby powietrzne. Postanowiłem przeczekać to załamanie pogody w środku, skierowałem swoje kroki z powrotem w stronę budynków biurowych. Kiedy byłem w odległości ok. 10 metrów od drzwi, Mors zaczął ujadać i ciągnąc mnie za nogawkę w przeciwną stronę. Psina skomlała i ustawiała się między mną, a drzwiami budynku. Wiatr wiał coraz mocniej. Zauważyłem, że powietrze wokół drzwi faluje jak podczas upału. Temperatura spadła o dobre 10 stopni, więc nie było to możliwe. Podniosłem kamyk leżący na ziemi i rzuciłem w stronę anomalii. Pocisk przeciął powietrze i zniknął, rozpłynął się w powietrzu w odległości 2 metrów od drzwi. Wyjąłem nabój z magazynka i rzuciłem na ziemię, upadł ale po sekundzie zaczął się przesuwać po ziemi, jakby przyciągany magnesem, 2 metry od drzwi nastąpiła mała eksplozja i po naboju nie został nawet ślad. W powietrzu rozszedł się zapach ozonu.

Zacząłem się wycofywać, otworzyłem drzwi H7, wpuściłem psa i zasiadłem za kierownicą. Kluczyk pasował, ale auto nie chciało zapalić. Kilkukrotne próby przyniosły podobny rezultat. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem formującą się mini trąbę powietrzną, która zaczęła przesuwać się w moją stronę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, widywałem taki zjawiska kilkukrotnie gdyby nie fakt, że krzaki jałowca, które stały na drodze tego małego tornada, nie uległy całkowitemu spopieleniu. Kolejna anomalia posuwała się w moim kierunku. 

- Do nogi - krzyknąłem na psa i rzuciłem się biegiem przez parking. Minąłem sklep firmowy zakładu i wybiegłem na ulicę. Biegłem wzdłuż zarośniętej krzakami łąki, aż znalazłem się na wysokości kolejnych zabudowań. Wbiegłem na podwórko, drzwi domku jednorodzinnego były otwarte. Wskoczyłem do korytarza, pies biegł tuż za mną. Zatrzasnąłem drzwi i pobiegłem do najbliższego pomieszczenia, którego okna wychodziły na ulicę. Zobaczyłem powietrzny wir, który wpływał na podwórko. Jego trasę znaczył ślad wypalonej trawy, jednak... Plastikowy kosz na śmieci, stojący na drodze wiru, nie uległ zniszczeniu. Szybko pobiegłem do drzwi wyjściowych. Dotknąłem chropowatej powierzchni. Drzwi były drewniane. Szum na zewnątrz nasilał się. Wbiegłem na schody, prowadzące na piętro. Na samym ich szczycie były drzwi z tworzywa sztucznego, zatrzasnąłem je za sobą i w tym samym momencie usłyszałem jak szum wiatru wpada do budynku i zbliża się. Słyszałem go wyraźnie tuż za drzwiami, ale nic więcej się nie działo. Drzwi nawet nie drgnęły. Sprawdziłem i zamknąłem okna we wszystkich pomieszczeniach na piętrze. Schowałem się w jednym z nich i czekałem. Wiatr wzmagał się, pioruny waliły bardzo blisko. Czekałem tak do wieczora i całą noc. Czekałem i rozmyślałem. Nad ranem odwiedził mnie morfeusz a wraz z nim przyszły sny i wspomnienia...

środa, 11 czerwca 2014

...23.04.2021 PRYPEĆ...




Wyjazd miał się odbyć w wakacje, ale w związku z jakimiś nieporozumieniami na wyższych szczeblach termin musiał zostać przesunięty. Mało istotne, w końcu byłem na miejscu. Dzień był wyjątkowo słoneczny, po niebie płynęło tylko kilka delikatnych obłoczków, temperatura dochodziła do 18 stopni.




Pierwszym, obowiązkowym punktem był park i wesołe miasteczko. Diabelski młyn to chyba najbardziej rozpoznawalna wizytówka Prypeci. Niedaleko wielkiego koła, stali moi współtowarzysze podróży i cykali sobie fotki. Nie wziąłem ze sobą aparatu, nie chciałem robić zdjęć, żeby wrzucać je później na FB. Chciałem zwyczajnie zobaczyć to miejsce i wchłonąć jego klimat.




Snułem się po ruinach miasta i zaglądałem we wszystkie możliwe zakamarki. Obejrzałem stadion, szkołę i przedszkole. Wszystko było szare, porastające nieubłaganą zielenią. Matka natura odbierała to, co kiedyś należało do niej. Na tych wędrówkach zeszło mi do popołudnia. Zgłodniałem, więc zatrzymałem się w murach szkoły nr 3. Wyjąłem prowiant i kuchenkę gazową, która udało mi się wygrać przed samym wyjazdem. Miałem okazję ją przetestować w warunkach polowych. Płomienie szybko podgrzały wodę w garnku, która zaczęła wesoło bulgotać. Zalałem pojemnik z liofilizowanym strogonowem i po chwili cieszyłem się przyzwoitym posiłkiem. Kiedy zacząłem się pakować po obiedzie, coś się zmieniło.




Niebo gwałtownie pociemniało, zaczęły je przysłaniać ciemne, ołowiane chmury. Wrzuciłem cały sprzęt do plecaka i ruszyłem w stronę palcu głównego.




- Мы все сразу вернуться. (My vse srazu vernut'sya .) - Przyspieszyłem kroku. Mimo, iż chmury zasnuwały całe niebo nie było słychać żadnego podmuchu wiatru, rośliny stały nieruchomo, jakby zamrożone. Zacząłem biec.




Czterech wojskowych właśnie skończyło składać, dopiero co rozłożony obóz. Dwaj pozostali siedzieli w szoferce i próbowali nawiązać z kimś łączność przez radio. Po chwili przybiegli trzej pozostali turyści.




- Co się dzieje?!!- Zapytał jeden z nich, łamaną angielszczyzną. Jeden z "opiekunów" bez słowa wskazał na gęstniejące chmury i na samochód. Nikomu nie trzeba było powtarzać. Wrzuciliśmy nasze rzeczy na pakę i wskoczyliśmy do auta. Jeden z szoferów zaklął siarczyście i uderzył pięścią w milcząca radiostację.




Ruszyliśmy gwałtownie i szybko mijaliśmy kolejne budynki. Siedziałem z tyłu, na przeciw jednego z  "opiekunów". W pewnym momencie jego twarz przeciął zwierzęcy grymas, oczy zwęziły się a on sam skoczył na mnie, wyciągając ręce w kierunku gardła. Chciałem wykonać unik, ale ograniczona ilość miejsca i życiowy pech (a może raczej szczęście) spowodowały, że obaj wypadliśmy z ciężarówki. Wylądowałem na napastniku, który niemiłosiernie uderzył plecami w asfalt. Odturlałem się i stałem się świadkiem niezwykłego zjawiska.




Znajdowaliśmy się na granicy miejscowości, w pobliżu laboratorium. Ciężarówka gwałtownie zahamowała i stanęła w miejscu, ale po ułamku sekundy zaczęła znowu się oddalać. Koła nie obracały się, a auto przemieszczało się w stronę budynku laboratorium. W momencie zetknięcia ze słupem latarni, auto zostało zgniecione przez niewidzialną siłę. Wyglądało to tak jakby ogromna niewidzialna ręka z dziecinną łatwością miażdżyła starą zabawkę. W pewnym momencie szczątki implodowały i zniknęły. Przerażający huk rozdarł nieprzeniknioną ciszę, w powietrzu zafalowało i rozniósł się zapach ozonu.




Usłyszałem szmer i gwałtownie się odwróciłem. Żołnierz stał już na nogach, patrzył na mnie wodnistymi oczyma, wydawał dziwny świszczący dźwięk. Rzucił się na mnie, złapał mocno za poły kurtki, otworzył usta... Z pomiędzy jego warg wysunął się język. Nie, nie język, tylko skręcająca się i wijąca ohydna macka, która zaczęła owijać mi się dookoła szyi. Zacząłem tracić powietrze, szarpałem się i próbowałem oswobodzić, ale nadaremnie. Stwór trzymał mocno. Prawą dłonią wymacałem rękojeść noża, przymocowanego do kamizeli napastnika. Szarpnąłem i ciąłem na odlew. Ucisk na szyi zelżał, a z ohydnej macki polała się zielona posoka. Nie czekałem. Uderzyłem barkiem w korpus i przewróciłem napastnika na ziemię. Poprawiłem kopnięciem w głowę i z całej siły uderzyłem tyłem rękojeści w czaszkę. Kość chrupnęła, odwróciłem nóż w dłoni i wbiłem ostrze z całej siły w miejsce poprzedniego uderzenia. Wszedł prawie po jelec.




Padłem na ziemię obok dogorywającego truchła. Cały drżałem. Co się do cholery stało?? Kopnąłem leżące ciało, nie poruszał się. Rozejrzałem się dookoła. Nieopodal leżał mój plecak, musiał wypaść z ciężarówki podczas mojego upadku. Zarzuciłem go na plecy i wróciłem do zwłok. Nie znalazłem przy nich nic przydatnego; dokumenty, zniszczone radio i bezużyteczną amunicję (broń została w ciężarówce). Nic oprócz wystającego z czaszki noża. Oparłem jedną nogę na klatce piersiowej i wyszarpnąłem ponad 7 calowe ostrze. Ruscy może nie mieli dobrych układów z amerykanami, ale ten towarzysz nie pogardził dobrym jankeskim ostrzem. Ka-Bar US Army to klasyk. Solidna konstrukcja umożliwiająca walkę, sprawdzająca się przy ciężkich pracach obozowych jak i przy delikatniejszych zadaniach. Zawsze chciałem mieć takiego. Odpiąłem pochwę od zwłok i przytroczyłem nóż do paska.




Teraz trzeba spróbować się stąd wydostać...




niedziela, 8 czerwca 2014

23.04.2021 PRYPEĆ

Z dedykacją dla mojej żony, która wytrwale poszukuje błędów w mojej pisaninie i poddaje je korekcie :)


Przekrzywiony znak "Припять" (Pripyat') informował nas o osiągnięciu celu podróży. Była nas czwórka, czterech nieznanych sobie ludzi spełniających swoje młodzieńcze marzenie o wycieczce do Zony. Towarzyszyło nam sześciu "opiekunów", przewodników wycieczki i zarazem ochroniarzy. Ubrani byli w wojskowe ciuchy, kamizelki taktyczne, na głowach nosili kevlarowe hełmy. Każdy miał zmodyfikowaną wersję Kałasznikowa. Odzywali się rzadko, tylko wtedy kiedy musieli coś nam przekazać. Mówili tylko po rosyjsku, to my mieliśmy obowiązek wiedzieć o co chodzi, znajomość podstaw rosyjskiego była warunkiem otrzymania pozwolenia na wyjazd.



Po 2014 roku wchłonięcie Ukrainy przez Federację Rosyjską było przesądzane. Plan Srutina opierał się na jednym - na braku porozumienia między państwami UE i USA. Jak to mówi stare ludowe powiedzenie "Każdy sobie rzepkę skrobie". Sytuacja na Ukrainie stała się już tak niestabilna, że głównodowodzący Wszech-Matki Rosiji mógł wkroczyć do kraju z "misja pokojową". Oczywiście podniosły się głosy oburzenia, grożono sankcjami, a nawet wyrażono głębokie zaniepokojenie. Jak się można było spodziewać na gadaniu się skończyło. Misja pokojowa przekształciła się w misję stabilizacyjna, przeprowadzono demokratyczne wybory i tym sposobem Ukraina przyłączyła się do Federacji. Nie minęło dużo czasu kiedy podobny scenariusz powtórzył się na Białorusi, Litwie, Łotwie i Estonii. Pogarszająca się sytuacja gospodarcza w tych krajach połączona ze społecznym niezadowoleniem, nieuchronnie prowadziły do zamieszek i rozruchów, a to z kolei powodowało "osłabienie stabilizacji" na wschodniej granicy Europy, dzięki czemu Srutin mógł przeprowadzać kolejne misje stabilizacyjne. 



Sytuacja stawała się niezwykle groźna. W końcu na podstawie porozumienia w Mławie Polska stała się prawdziwą tarczą zachodu. Pompowane z USA pieniądze oraz szereg przeprowadzonych reform doprowadziły do wzrostu stabilizacji gospodarczej i umocnienia pozycji militarnej naszego Kraju. Na Granicy wschodniej rozmieszczone zostały garnizony z żołnierzami amerykańskimi, oficjalnie były to sanatoria wypoczynkowe dla weteranów wracających z misji zagranicznych. Że niby mikroklimat odpowiedni czy inne bzdury. Sytuacja ustabilizowała się, relacje zagraniczne ociepliły, rządy pozmieniały, ale odrobina nieufności w dalszym ciągu skrywała się w ludzkiej podświadomości.



Najtrudniejszym, w zorganizowaniu wyprawy, okazało się oczywiście zdobycie pozwolenia od władz federacji, ale po roku starań i przygotowań  byłem na miejscu. Wjechaliśmy od północnej strony. Wojskowy Kamaz pewnie przemieszał się wzdłuż opuszczonych, zrujnowanych zabudowań. Zatrzymaliśmy się przed sporym budynkiem, opatrzonym napisem Дом культуры "Энергетика" (Dom kul'tury "Energetika").



Убирайся, собирая (Ubiraysya , sobiraya) - Zeskoczyliśmy z paki.

Все внимание (Vse vnimaniye) - Szybko ustawiliśmy się w szeregu.


Cała nasza czwórka podpisała odpowiednie kontrakty. Zobowiązaliśmy się podporządkować opiekującym się nami przewodnikom i wykonywać ich polecenia. Co więcej zrzekliśmy się jakichkolwiek roszczeń w przypadku odniesienia kontuzji, urazów a nawet śmierci. Na kostki założono nam nadajniki GPS, aby nasi "przewodnicy" mogli w każdej chwili nas namierzyć. Dostaliśmy za to, dwa pełne dni nieograniczonej swobody w poruszaniu się po wyznaczonym terenie Prypeci.

Każdy otrzymał również krótkofalówkę, licznik promieniowania i pakiet leków anty-radiacyjnych. Co prawda zagrożenie skażeniem minęło podobno całkowicie, ale ostrożności nigdy za wiele. 


Panowie mundurowi skwapliwie zrzucali z ciężarówki nasze pakunki, które wcześniej zostały oczywiście dokładnie sprawdzone i opieczętowane. Ta sama procedura czekała nas również przed wyjazdem. Zabrałem rzeczy najpotrzebniejsze - śpiwór, ubrania, pożywienie i wodę. Noża nie pozwolono mi zabrać, musiałem zadowolić się Vickiem.



Это 8:00 утра, у вас есть 48 часов. Мы встречаемся в этом месте. (Eto 8:00 utra, u vas yest' 48 chasov . My vstrechayemsya v etom meste.) - Powiedział jeden z "opiekunów".

- Помните, что у нас есть глаза на вас. Не превышайте установленные лимиты. (Pomnite, chto u nas yest' glaza na vas. Ne prevyshayte ustanovlennyye limity.) - Dodał drugi. Zostawili nas i zaczęli rozbijać swój obóz.


Wziąłem swój plecak i ruszyłem w miasto...